Pomiar mocy tak naparwdę, używam już jakieś dwaw tygodnie, jednak wyłącznie podczas treningów w domu. Dopiero w minioną sobotę miałem okazję pojeździć na świerzym powietrzu i tutaj byłem w lekkim szoku. W tym wpisie opiszę Ci moje wrażenia z pierwszego treningu na powietrzu z pomiarem mocy.
Pierwsza sobota lutego, na dworze 11 stopni powyżej zera. Nie miałem wątpliwości – musiałem wyprowadzić mojego dwukołowego rumaka na spacer. Nie była to jakaś ambitna jazda, tym bardziej jakiś szczególny test pomiaru mocy. Zwykła godzinna przejażdżka, jednak w tak krótkim czasie zaobserowałem jedną ciekawą rzecz.
Pierwsze kilkanaście minut nie spoglądałem na pomiar mocy, jechałem swoim tempem i cieszyłem się, każdym przejechanym metrem. Po czasie dopiero zacząłem z coraz większym zaciekawieniem zerkać na garmina, który pokazywał niesamowite wartości.
Podjazdy – pierwsze zaskoczenie
Same podjazdy w magiczny sposób się nie zmieniły, natomiast zmieniło się moja świadomość. Dojeżdżając do szczytu jednego z wzniesień dokręciłem do 721 W! Obecnie moje FTP wynosi 258W, dlatego wartość na podjeździe to absulutne przegięcie. Doskonale to widać na poniższym wykresie. Po dojechaniu na szczyt całkowicie osłabłem, czego efektem była przerwa w pedałowaniu. Lekcja pierwsza : nie przesadzać na podjazdach
Płaskie odcinki – drugie zaskoczenie
Sytuacja odwrotna do tej spotykanej na podjazdach. Jak tylko pojawił się płaski odcinek albo po prostu jechałem z górki to moc drastycznie spadała. Niby nic odkrywczego, jednak nie zdawałem sobie sprawy, że pedałuję z tak różną siłą.
Wnioski
Wniosek nasuwa się sam, mniej energii wkładać w podjazdy – więcej w płaskie odcinki. Postaram się przeprowadzić eksperyment w którym pokonam dany odcinek dwa razy. Za pierwszym razem nie zwracając uwagi na moc, za drugim kontrolując bardzo swoją siłę. Jestem bardzo ciekaw, jak przełoży się to na czas potrzebny do pokonania tego odcinka.